sobota, 30 stycznia 2010

Frederick Douglass - przemowa



Frederick Douglass był zbiegłym niewolnikiem. Po ucieczce z południa (Maryland) do Nowego Jorku, gdzie niewolnictwo było nielegalne, zajął się działalnością abolicyjną. Choć niewolnictwo już jest przeszłością, to łatwo można odnieść jego przemowę do czasów dzisiejszych. Stany Zjednoczone ciągle depczą wolność innych ludzi, na całym świecie, ciągle dla usprawiedliwienia swoich czynów używając retoryki wolnościowej i demokratycznej.

Frederick Douglass

Przemowa z okazji Dnia Niepodległości, czwartego lipca 1852

Współobywatele. Proszę o wybaczenie, ale wytłumaczcie mi, dlaczego poproszono mnie, żebym tutaj przemawiał? Co ja i ci, których reprezentuję, mamy do czynienia z waszą narodową niepodległością? Czy wzniosłe zasady politycznej wolności i naturalnej sprawiedliwości zawarte w Deklaracji Niepodległości, obejmują nas? Czy dlatego poproszono mnie, żebym złożył tę pokorną ofiarę na narodowym ołtarzu i opowiedział o korzyściach oraz wyraził oddanie i wdzięczność za błogosławieństwa jakie czerpiemy z waszej niepodległości?

Czym dla amerykańskiego niewolnika jest wasz 4 lipiec? Odpowiem. Jest to dzień, który bardziej niż wszystkie inne, ukazuje mu wielką niesprawiedliwość i okrucieństwo, których jest ofiarą. Dla niego, to święto jest cyrkiem, wolność, którą się przechwalacie – potwornym monopolem, wasza narodowa wielkość – nadętą próżnością, wasze radosne świętowanie jest puste i bezduszne, wasze potępienie tyranów – obłudną bezczelnością, wasze okrzyki wolności i równości – czczą kpiną, wasze modlitwy, psalmy, kazania, dziękczynienia, z waszymi religijnymi procesjami i powagą, są patosem, oszustwem, podstępem, grzechem i hipokryzją – cienką zasłoną mającą schować zbrodnie, które zhańbiłyby plemię dzikusów. Nie ma dziś na świecie nacji winnej czynom bardziej szokującym i krwawym niż Stany Zjednoczone.

Idźcie, gdzie chcecie, szukajcie i przemierzajcie wszystkie monarchie i dyktatury Starego Świata, Afryki, szukajcie każdej zbrodni, a kiedy już znajdziecie wszystkie, porównajcie je z codziennym obyczajem tego narodu. Przyznacie wtedy ze mną, że w budzącym odrazę barbarzyństwie i bezwstydnej hipokryzji, Ameryka nie ma równego sobie rywala.

piątek, 29 stycznia 2010

Nowy Wspaniały Świat...

Człowiek by chciał w tym lesie się zaszyć, ale kiedy patrzy na to, co sie dzieje...
Podobne scenki rozgrywają się na całym świecie, nie tylko w Kopenhadze.




środa, 20 stycznia 2010

Walden, czyli życie w lesie 3



W tym fragmencie Thoreau mówi głównie o chwałach samotności. Zgadzam się z większością rzeczy, o których pisze, choć w moim życiu kładę nacisk na autentyczne towarzystwo, autentycznych ludzi, jako ważna iskra twórcza. Towarzystwo wyjątkowych osób bez wątpienia może nas wzbogacić, jeśli będziemy zdawac sobie sprawę z ich wyjątkowości, przy równoczesnym uświadomieniu sobie, jak wyjątkowi jesteśmy my sami. Tak, czy inaczej, poniższe słowa o samotności dodają otuchy i mają sens - ile tak naprawdę wynosimy z płytkiego, krzykliwego towarzystwa? Jedynie hałas. Dziś rano siadłem przed kompem i wyczyściłem zakładkę ulubionych z 90% linków. Pożegnałem się z wszystkimi forami dyskusyjnymi, stronami informacyjnymi, facebookiem, itd, zostawiając najbardziej podstawowe strony. Email, blog, strona banku, allegro, nasza-klasa (jedyny kontakt z mamą), youtube, słownik. Wystarczy. Za dużo człowiek nazbierał bezwartościowych błyskotek i tylko nerwy sobie szarpie, stykając się w większości z ludzką głupotą.

Walden, czyli życie w lesie 3

H. D. Thoreau

Gdyby ludzie bardziej się zastanawiali nad wyborem własnej przyszłości, chyba wszyscy zostaliby przede wszystkim badaczami i obserwatorami, albowiem niewątpliwie wszystkich jednakowo interesuje własna natura i przeznaczenie. Gdy gromadzimy dobra dla siebie albo potomności, zakładamy rodziny albo kładziemy podwaliny państwowości, a nawet zyskujemy sławę - jesteśmy śmiertelni, gdy jednak dochodzimy prawdy, zyskujemy nieśmiertelność i nie musimy się obawiać, że zaskoczy nas coś niepomyślnego. Najstarszy egipski czy hinduski filozof uchylił skraj szaty narzuconej na pomnik boskości i od tego czasu udrapowana materia już go nie zasłania. Widzę ten sam co ów filozof świeży blask, albowiem to ja mędrcu byłem wówczas tak zuchwały, teraz zaś on we mnie wspomina ten obraz. Materii nie pokrył kurz, nie upłynęła sekunda, odkąd ujawniono ową boskość. Czas, który naprawdę doskonalimy albo który nadaje się do udoskonalenia, nie jest ani przeszły, ani teraźniejszy, ani przyszły.

Przynajmniej tę przewagę miałem w swoim sposobie życia nad tymi, którzy zmuszeni byli szukać rozrywek za granicą, w towarzystwie czy teatrze, że samo moje życie stanowiło dla mnie rozrywkę i zawsze miało mi coś nowego do zaoferowania. Było sztuką teatralną o wielu odsłonach i bez zakończenia. Gdybyśmy istotnie zawsze żyli i porządkowali swoje życie według ostatniego i najlepszego ze sposobów, jakiego się nauczyliśmy, nigdy by nas nie nękała nuda. Trzymaj się podszeptów własnego ducha, a cię nie zawiedzie, i w każdej godzinie roztoczy przed tobą nowe perspektywy.

Ogołocono wszystkie należące do Indian wzgórza jagodowe, przetrzebiono na użytek miasta wszystkie łąki, na których rosły żurawiny. Wiozą do miasta bawełnę, wywożą tkaniny; wwożą jedwab, wywożą wełnę; wwożą książki, lecz wywożą rozum, który je płodzi.
Myślę, że ludzie nadal boją się ciemności, chociaż powieszono już wszystkie czarownice i wkroczyło chrześcijaństwo w blasku świec.

W najczarniejszą melancholie nie popadnie ten, kto żyje pośród Natury, albowiem znajduje w niej spokój dla swoich zmysłów. Jeszcze się nie zdarzyła taka burza, która by dla zdrowego, niewinnego ucha nie była eolską muzyką. Nic nie zdoła wtrącić prostodusznego i dzielnego człowieka w otchłań pospolitego smutku. Ciesząc się przyjaźnią pór roku ufam, że życie nigdy nie stanie się dla mnie ciężarem.

Cała ta ziemia, którą zamieszkujemy, jest jedynie punktem we wszechświecie. Jak daleko od siebie, myślicie, bytują dwaj najbardziej oddaleni mieszkańcy tej samej gwiazdy, której średnicy nie sposób zmierzyć naszymi przyrządami? Dlaczego miałbym się czuć samotny? Czyż nasza planeta nie znajduje się na Drodze Mlecznej? Zadaliście pytanie, które nie wydaje mi się najważniejsze. Jakiego rodzaju przestrzeń oddzielająca człowieka od jego braci sprawia, że czuje się samotny? Jak wiem z doświadczenia, nawet niewielki wysiłek nóg niewiele przybliży do siebie dwa umysły.

Gdyby martwego człowieka czekała perspektywa przebudzenia się, czyli powrotu do życia, nie miałby żadnych wymagań co do czasu i miejsca, w którym mogłoby to nastąpić. Owo miejsce jest zawsze to samo, nieopisanie miłe wszystkim naszym zmysłom. Przeważnie godzimy się na to, aby na nasze codzienne sprawy składały się jedynie wydarzenia drugorzędne i przemijające. W istocie one tylko rozpraszają naszą uwagę. Najbliższa wszelkiej rzeczy jest siła kształtująca ich istnienie. Tuż obok nas nie stoi robotnik, którego najęliśmy i z którym tak lubimy pogwarzyć, lecz ten, którego jesteśmy dziełem.

Za sprawą myśli możemy stanąć obok siebie w pełni władz umysłowych. Świadomym wysiłkiem umysłu możemy trzymać się na uboczu postępków i ich konsekwencji - wówczas wszystko: dobro i zło przepływa obok nas niczym potok. Nie jesteśmy w pełni związani z Naturą. Mogę być albo drewnem płynącym nurtem strumienia, albo Indrą spoglądającym na to z nieba. Może mnie poruszyć przedstawienie teatralne, a z drugiej strony mogę pozostać całkowicie nie poruszony zwykłym wydarzeniem, które niby o wiele bardziej mnie dotyczy. Znam siebie jako istotę ludzką - można by rzec, scenę dla myśli i uczuć; i jestem świadom pewnej dwoistości, dzięki której mogę stanąć tak daleko od siebie jak od innej osoby. Niezależnie od intensywności doznań wiem, że część mojej osoby pozostaje krytyczna, nie jest jak gdyby częścią mnie, lecz obserwatorem, który nie bierze udziału w moich doznaniach, tylko jej rejestruje - w takiej samej mierze to ja, w jakiej może to być ktoś inny. Gdy dramat życia - a może i tragedia - dobiega końca, obserwator odchodzi własną drogą. Dla niego był to jedynie rodzaj fikcji, jedynie dzieło imaginacji. Niekiedy przez ową dwoistość stajemy się kiepskimi sąsiadami i przyjaciółmi.

Przebywanie przez większość czasu w samotności wychodzi mi na zdrowie. Towarzystwo, nawet najlepsze, po niedługim czasie nuży i rozprasza. Uwielbiam być sam. Nigdy nie poznałem towarzysza, który byłby tak towarzyski jak samotność. Gdy jedziemy za granicę i obracamy się wśród ludzi, bywamy przeważnie bardziej samotni, aniżeli wówczas gdy pozostajemy samotni we własnych mieszkaniach. Człowiek, który rozmyśla czy pracuje, zawsze jest sam, przeto uszanujmy jego wolę. Samotność nie mierzy się w milach oddzielających człowieka od jego braci.

Towarzystwo to przeważnie rzecz tandetna. Spotykamy się po bardzo krótkich, kiedy upłynęło jeszcze zbyt niewiele czasu, abyśmy mogli zyskać dla siebie nową wartość. Spotykamy się trzy razy dziennie przy posiłkach i częstujemy nawzajem nową odmianą tego spleśniałego sera, którym sami jesteśmy. Aby te częste spotkania były znośne, aby nie dochodziło do otwartej wojny, musieliśmy ustanowić pewien zestaw zasad nazywany etyką i dobrymi manierami.

Spotykamy się na poczcie, na wieczorku towarzyskim i co wieczór przy kominku; żyjemy w ciasnocie, wchodzimy sobie w drogę i potykamy się o siebie tracąc tym samym, mam wrażenie, po trosze wzajemny szacunek. Rzadsze spotkania z pewnością zaspokoiłyby naszą potrzebę utrzymywania ważnych i serdecznych kontaktów. (...) Lepiej by było, gdyby na jedną milę kwadratową przypadał tylko jeden człowiek, podobnie ja tu, gdzie ja mieszkam. O wartości człowieka nie stanowi jego skóra, toteż nie musimy go dotykać.

Znam opowieść o człowieku, który choć zabłądził w lesie i umierał pod drzewem z głodu i wyczerpania, nie czuł się aż tak samotny dzięki groteskowym wizjom, jakie roztaczała przed nim chora - w osłabionym ciele - wyobraźnia; wierzył, że są rzeczywistością. Toteż zdrowe ciało i umysł przez swą siłę mogą dodawać nam nieustannie otuchy zapewniając podobne, aliści bardziej normalne i naturalne towarzystwo, dzięki czemu przekonamy się, że nigdy nie jesteśmy sami.



wtorek, 19 stycznia 2010

Walden, czyli życie w lesie 2



Kolejny fragment Waldena. Wiem, że można znaleźć te fragmenty w sieci, więc po co dublować, ale może ktoś trafi na nie akurat tutaj i zainspiruje się do bliższego poznania Thoreau, a może nawet znajdzie w tym nadzieję, iskrę, która pomoże mu zmienic życie.
Jestem idealistą i wierzę, że życie może być mistyczną przygodą, pełnym niespodzianek eksperymentem, nieobliczalnym, ale pełnym znaczenia snem.
Sam w dużym stopniu uległem zewnętrznemu naciskowi, wyobrażając sobie, że nie ma innego wyjścia, niż poddać się opiniom środowiska, że choć istnieją inne światy, wymiary, to i tak teraz nie ma co sie nimi zajmować, trzeba żyć tu i teraz, z tym co się dostało. Trzeba to z siebie strząsnąć, otworzyć się na niespodzianki, spełniać marzenia, szukać sensu.
Samemu nie jest łatwo. Kiedy jednak nie ma się towarzystwa marzycieli i idealistów, to muszą wystarczyć książki, żeby się trochę wznieść. "Walden" jest dla mnie taką książką.
Trzymajcie się.

Walden, czyli życie w lesie 2

H. D. Thoreau



(...)bogactwo człowieka proporcjonalne jest do liczby rzeczy, z których potrafi zrezygnować.

(...)nagle okazało się, że jestem sąsiadem ptaków; nie dlatego, że jednego z nich uwięziłem, ale dlatego, że w ich sąsiedztwie siebie zamknąłem w klatce.

Dobrze jest mieć wodę w okolicy, albowiem pławna wówczas ziemia unosi się na jej powierzchni. Cenna jest wówczas nawet najpłytsza studnia. Zaglądając w jej głąb widzimy, że ziemia to nie kontynent, lecz wyspa. Ma to nie mniejsze znaczenie niż fakt, że można w niej trzymać masło, aby się nie roztopiło.

Zmieniłem zarówno miejsce, jak i czas, żyłem bliżej tych sfer wszechświata i epok historii, które najbardziej mnie pociągały. Zamieszkałem w takiej oddali, jak gdybym się przeniósł w regiony wypatrywane nocą przez astronomów. Mamy zwyczaj wyobrażać sobie niezwykle rozkoszne strony w niedoścignionych niebiańskich zakątkach układu, za Kasjopeją, z dala od hałasu i niepokoju. Odkryłem, że dom mój naprawdę stoi w takiej dalekiej i nigdy w pełni nie poznanej, nie zbezczeszczonej krainie wszechświata.

Każdy ranek zachęcał mnie radośnie, abym żył równie prosto i powiedziałbym - niewinnie jak sama Natura. Jutrzenkę wielbię podobnie żarliwie jak Grecy. A zatem wstawałem wcześnie i kąpałem się w stawie; ten z gruntu religijny obrzęd to jedna z najistotniejszych czynności, jakie wykonywałem. Podobno na naczyniu kąpielowym władcy C'ing - t'ang widniały znaki, które czytało się w następujący sposób: "Codziennie cały się odswieżaj; pamiętaj o tym zawsze, zawsze, po stokroć zawsze." Ja to rozumiem. Wraz z rankiem powraca epoka herosów.

Delikatne brzęczenie niewidocznego komara, który odbywał nieprawdopodobną podróż po moim mieszkaniu o najwcześniejszym świcie, gdy siedziałem przy otwartych oknach i drzwiach, miało na mnie podobny wpływ jak opiewająca sławę trąbka. To jakby requiem za Homera, jakby Iliada i Odyseja napełniały powietrze śpiewną opowieścią przepojoną gniewem i bólem tułaczki. Było w tym coś kosmicznego, wypróbowany - lecz kto wie, jak długo jeszcze dozwolony - inserat wiecznej siły i płodności świata. Ranek, ta najbardziej pamiętna pora dnia, jest godziną przebudzenia.

Najmniej w nas wówczas ospałości; nawet ta cząstka, która drzemie w nas przez resztę dnia i nocy, budzi się przynajmniej na godzinę. Niewiele należy oczekiwać od dnia - czy w ogóle można nazwać go wtedy dniem? - jeśli nie budzi nas własny duch, tylko jakiś sługa mechanicznie trącający nas łokciem, jeśli nie budzi nas - zamiast syreny fabrycznej - własna świeżo zyskana siła wewnętrzna i pragnienie działania, i przy akompaniamencie falującej niebiańskiej muzyki, odurzający zapach powietrza. Jeżeli nie wstajemy po to , ażeby rozpocząć życie lepsze niż poprzedniego dnia, ciemność zbiera owoce i dowodzi, że jest dobra, nie gorsza od jasności.

Człowiek, który nie wierzy, że w każdym dniu istnieje wcześniejsza, bardziej święta godzina jaśniejszej zorzy aniżeli jemu znajoma pora, nie ma nadziei na życie, drepce w dół mroczną drogą. Funkcjonowanie zmysłów ulega w porze spoczynku przytępieniu, po czym dusza człowieka czy raczej jego organy pokrzepiają się co rano, a duch znowu usiłuje prowadzić szlachetniejsze życie.

Wszystkie pamiętne wydarzenia dzieją się rano i w atmosferze poranka. Wedy głoszą: "Wraz z porankiem budzi się wszelka mądrość." Poezja i sztuka oraz najszlachetniejsze i najbardziej pamiętne uczynki człowieka datują się z tej godziny. Wszyscy poeci i bohaterowie, podobnie jak Memmon, są dziećmi Jutrzenki i o wschodzie słońca grają swą muzykę. Dla tego, kto giętką i rześką myślą dotrzymuje kroku słońcu, dzień jest niekończącym się porankiem. Nieważne stają się wskazówki zegarów, postawy i obowiązki człowieka. Poranek zaczyna się wówczas, gdy ja się budzę, gdy we mnie budzi się brzask. Odzwyczajenie się od snu jest reformą moralną. Jak to się dzieje, że ludzie marnie oceniają dzień bez drzemki? Wszakże nie są tak kiepskim rachmistrzami.

Gdyby nie zmorzyła ich senność, coś by w tym czasie zdziałali. Miliony ludzi zachowują dostateczną przytomność, aby wykonywać pracę fizyczną, lecz tylko jeden człowiek na milion może dokonać efektywnego wysiłku intelektualnego, jeden zaś na sto milionów zdolny jest żyć poezją albo boską strawą. Czuwać to znaczy żyć. Jeszcze nigdy nie spotkałem człowieka, który byłby rozbudzony. Jakżebym mógł spojrzeć mu w oczy?

Musimy się uczyć budzenia się na nowo i przytomnego czuwania nie za pomocą środków mechanicznych, lecz przez oczekiwanie świtu, który nie zapomina o nas, nawet wówczas gdy leżymy pogrążeni w najgłębszym śnie. Najbardziej pociesza mnie fakt, że człowiek niewątpliwie potrafi przydawać swemu życiu wzniosłości świadomym wysiłkiem. Umiejętność namalowania obrazu albo wyrzeźbienia pomnika przedstawia jakąś wartość, albowiem dzięki niej upiększa się przedmioty; daleko bardziej jednak chwalebne jest wyrzeźbić i odmalować atmosferę, czyli ośrodek przez który postrzegamy. Potrafimy tego dokonać duchem. Największą zaś sztuką jest wpływanie na jakość dnia. Każdy człowiek ma za zadanie uczynić swoje życie takim - nawet w szczegółach - aby warte było zastanowienia w najwznioślejszej i krytycznej godzinie. Gdybyśmy nie mieli się skąd dowiedzieć, jak tego dokonać, albo otrzymalibyśmy zbyt skąpe wskazówki, wyrocznie dobitnie by nam wszystko wyjaśniły.

Zamieszkałem w lesie, albowiem chciałem żyć świadomie, stawać w życiu wyłącznie przed najbardziej ważkimi kwestiami, przekonać się, czy potrafię przyswoić sobie to, czego może mnie życie nauczyć, abym w godzinie śmierci nie odkrył, że nie żyłem. Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba że było to absolutnie konieczne. Pragnąłem żyć pełnią życia i wysysać z niego całą kwintesencję, żyć tak śmiało i po spartańsku, aby wykorzenić wszystko co nie jest życiem, aby zbierać bogaty plon i dosięgnąć dna, aby zapędzić życie w kozi róg i uprościć je do najskromniejszych potrzeb. A gdy okaże się podłe, cóż, wówczas wyssać z niego całą prawdziwą nikczemność i pokazać ją światu; gdy zaś okaże się wzniosłe, poznać je z doświadczenia, aby moc zdać z niego uczciwą relację w następnej wędrówce. Wydaje mi się bowiem, że większość ludzi jest niepewna, czy życie pochodzi od diabła czy od Boga, i niejako pochopnie wyciągnęła wnioski, że głównym celem człowieka na tym świecie jest "chwalić i wielbić Pana oraz wiernie Mu służyć".

Prowadzimy atoli marne życie mrówek, aczkolwiek bajka utrzymuje, że dawno temu zamieniono nas w ludzi; jak Pigmeje walczymy z żurawiami, jeden błąd po drugim, jeden szturchaniec po drugim, a najwyższą z naszych cnót niepotrzebnie przepaja wielka nikczemność. Trawimy życie na drobiazgach. Uczciwemu człowiekowi rzadko kiedy potrzebne jest do liczenia więcej niż dziesięć palców; w skrajnych przypadkach może jeszcze dodać dziesięć palców u nóg i resztę sobie darować. Prostota, prostota i jeszcze raz prostota! Tak, niechaj ludzkie sprawy ograniczą się do dwóch, trzech, a nie do stu czy tysiąca; zamiast liczyć do miliona człowiek powinien liczyć do dwunastu, a rachunki prowadzić na paznokciu kciuka. Pośród tego rozbujanego morza cywilizowanego życia należy liczyć się z chmurami, sztormami, ruchomymi piaskami i tysiącem innych spraw, aby człowiek mógł żyć, nie zaś utonąć i pójść na dno, nigdy nie dobijając do portu na skutek złych obliczeń. Ten komu się powiedzie, musi naprawdę być dobrym rachmistrzem.

Należy upraszczać, upraszczać. Zamiast trzech posiłków dziennie lepiej jadać jeden, jeśli i ten jest konieczny; zamiast stu dań - pięć; inne rzeczy również proporcjonalnie redukować. Nasze życie przypomina Związek Niemiecki, który składa się z maleńkich państewek i nie ma stałych granic, tak że nawet niemiecki obywatel nie potrafi powiedzieć, jak w danym momencie przebiegają.

Sam naród ze swoim tak zwanym wewnętrznym postępem, który nota bene jest powierzchowny i narzucony z zewnątrz, stanowi taką właśnie ociężałą i zatłoczoną organizację, zapchaną meblami - podobnie jak milion domostw w kraju - wpadającą we własne pułapki, zniszczoną przez luksus i nierozważne wydatki, przez brak kalkulacji i godnego celu. Doprawdy jedynym lekarstwem zarówno dla narodu, jaki i poszczególnych ludzi jest twarda gospodarka, surowa, przewyższającą spartańską prostotą życia oraz wzniosły cel. Naród żyje zbyt szybko. Ludzie uważają za konieczne, ażeby naród prowadził handel i eksportował lód, porozumiewał się za pomocą telegrafu i podróżował trzydzieści mil na godzinę, i nie zastanawiając się, w jakim stopniu to ich dotyczy; dotychczas jednak nie ustalili, czy mamy żyć jak pawiany czy jak ludzie.

Dlaczego mamy żyć w takim pośpiechu i marnować życie? Umrzemy z głodu, zanim zaczniemy go odczuwać.

Pozory i złudzenia przyjmuje się za niezbitą prawdę, a rzeczywistość za fantazję. Gdyby ludzie stale obserwowali tylko rzeczywistość i nie pozwalali sobie na złudzenia , życie - w porównaniu z wiadomymi nam sprawami - przypominałoby bajkę z tysiąca i jednej nocy. Gdybyśmy uznawali tylko to, co nieuchronne i ma prawo być nieuchronne, ulice rozbrzmiewałyby muzyką i poezją. Po dłuższym zastanowieniu uświadamiamy sobie, że tylko to, co wielkie i cenne, jest wieczne i absolutne - że lekkie niepokoje i drobne przyjemności pozostają jedynie cieniem rzeczywistości.

Taka chwila zawsze jest radosna i podniosła. Ludzie przymykają oczy i drzemią, godząc się na złudę pozorów, przez co codzienne życie opiera się na rutynie i nawykach, podczas gdy jego podstawy nadal są czysto iluzoryczne. Dzieci, które bawią się w życie, z większą aniżeli dorośli przenikliwością pojmują prawo życia i jego związki. Dorośli bowiem nieumiejętnie i niegodnie żyjąc uważają, że są mądrzejsi dzięki doświadczeniu, czyli w tym wypadku niepowodzeniu.

Czytałem w jakiejś hinduskiej księdze o "Królewskim synku, którego wywieziono z rodzinnego miasta, gdy był niemowlęciem. Znalazł go pewien mieszkaniec dżungli i zaopiekował się maleństwem. Gdy chłopiec dorósł, nic nie wiedział o swoim pochodzeniu. Aliści pewnego dnia odnalazł go w dżungli jeden z ministrów króla i wyjawił całą prawdę. Tak to chłopiec się dowiedział, że jest księciem. Podobnie dzieje się z duszą - snuł swą myśl hinduski filozof - która sądząc po swoim położeniu, błędnie pojmuje swą rolę, dopóki jakiś święty nauczyciel nie objawi jej prawdy. Wówczas wie, że jest Brahmą."

Jak sądzę, my, mieszkańcy Nowej Anglii, żyjemy w ten nędzny sposób, dlatego, że nie przenikamy wzrokiem powierzchni rzeczy. Naszym zdaniem coś jest takie, jakie się wydaje. Gdyby ktoś przeszedł przez nasze miasteczko dostrzegając tylko rzeczywistość, dokąd - można by się zastanowić - powędrowałaby Mill-dam? Gdyby potem ów człowiek opowiedział nam, co widział nie poznalibyśmy miasta. Wystarczy popatrzeć na zbór, gmach sądu, więzienie, sklep albo dom mieszkalny i opowiedzieć czym są owe budynki pod badawczym spojrzeniem, a rozsypią się na kawałki. Ludzie uważają prawdę za odległą kategorię, której miejsce jest gdzieś na rubieżach układu słonecznego, za najdalszą gwiazdą, przed Adamem i po ostatnim człowieku. Wieczność ma w sobie coś z prawdy i wzniosłości. Wszystko jednak istnieje i dzieje się tutaj i teraz. Nawet Bóg w tym właśnie momencie jest Bogiem i nigdy na przestrzeni wieków nie osiągnie bardziej wysublimowanej boskości. Tylko przez ustawiczne wpajanie i dawkowanie sobie otaczającej nas rzeczywistości mamy możność pojąć co to jest wzniosłość i szlachetność. Posłuszny wszechświat ciągle odpowiada naszym pojęciom; otwiera przed nami trakt, niezależnie od tego, czy wędrujemy szybko czy powoli. Przeto pędźmy życie na pojmowaniu. Tak chlubnego i szlachetnego celu nigdy jeszcze nie miał ani poeta, ani artysta, niechże więc osiągną go niektórzy ich potomkowie.

Chociaż jeden dzień spędźmy tak rozważnie jak Natura i nie pozwólmy, aby cokolwiek skłoniło nas do zboczenia z raz obranej drogi. Wstańmy wcześnie, wraz ze świtaniem, nie ociągając się, cicho i bez zamieszania; niechaj zajrzy sąsiad, a potem sobie pójdzie, niech bije dzwon i płaczą dzieci. Postanówmy, że to wypełni nam dzień. Dlaczegóż mielibyśmy się poddawać i pędzić wraz z nurtem? Później nie pozwólmy się wytrącić z równowagi i porwać z mielizny południa temu gwałtownemu wirowi zwanemu obiadem. Przetrwajmy owe niebezpieczne chwile, a będziemy uratowani, dalej bowiem już z górki. Trzymając nerwy na wodzy, pełni porannego wigoru płyńmy przez dzień przywiązani do masztu jak Ulisses, wpatrzeni przed siebie. Jeżeli zagwiżdże lokomotywa, niechaj sobie gwiżdże do woli, póki nie ochrypnie. Jeżeli odezwie się dzwon, niech sobie bije, nie będziemy się zrywać i biec.

Wsłuchujmy się w muzykę. Pracujmy w spokoju, wiercąc nogami w błocie i coraz głębiej wpychając je w grząską breję opinii, przesądu, tradycji, złudzenia, pozorów, aż przebijemy się przez ten namuł, który pokrywa kulę ziemską, przez Paryż i Londyn, przez Nowy Jork, Boston i Concord, przez Kościół i państwo, przez poezję filozofię i religię, aż dotrzemy do twardego, skalistego dna, do tego, co możemy nazwać rzeczywistością i wówczas powiedzmy: "O to niewątpliwie szło." Potem zaś na owym twardym gruncie, który znaleźliśmy, głębiej aniżeli koryto rozszalałego strumienia, mrozu i ognia, poszukajmy miejsca, gdzie moglibyśmy pozostawić mur, położyć podwaliny państwa albo ustawić bezpiecznie słup latarni czy też drąg z podziałką - lecz nie nilometr, tylko realnometr - ażeby przyszłym stuleciom było wiadomo, jak głęboki wzbierał czasami strumień brei i pozorów. Stanąwszy oko w oko z faktem spostrzeżemy, że obie jego strony połyskują w słońcu niby metal bułatu, i poczujemy jak jego rozkoszne ostrze przeszywa nam duszę i kość do szpiku, kładąc kres naszej, śmiertelnicy, szczęśliwej wędrówce po ziemskim padole. Życie czy śmierć, łakniemy tylko rzeczywistości. Doprawdy, skoro istotnie umieramy, niech z naszych gardeł wyrwie się charkot, a członki niech ostygną; skoro zaś żyjemy, róbmy, co do nas należy.

Czas to jedynie strumień, w którym łowię ryby. Czerpie z niego, lecz pijąc dostrzegam piaszczyste dno. Płytka woda toczy się leniwym nurtem, wieczność jednak nie przemija. Napiłbym się czerpiąc głębiej, łowiłbym ryby w niebiosach, których dno usiano gwiazdami. Nie potrafię zliczyć do jednego. Nie znam pierwszej litery alfabetu. Zawsze żałuje, że nie jestem taki mądry jak w dzień narodzin. Intelekt to topór, wie, jak wyrąbać sobie drogę do tajemnic poznania. Nie mogę mieć rąk zajętych częściej aniżeli to konieczne. Głowa zastępuje mi ręce i nogi. W niej mniemam, skupiły się moje najbardziej niezwykłe dary. Instynkt podpowiada mi, że wprawdzie niektóre stworzenia ryją pyskiem i przednimi łapami, lecz ja powinienem czynić to głową. I właśnie przy jej pomocy wykopię i przeryję sobie drogę przez te wzgórza. Sądząc po różdżce i podnoszących się mgłach, najbogatsza żyła znajduje się gdzieś w tej okolicy. Zatem tu zacznę kopać.




poniedziałek, 18 stycznia 2010

Walden, czyli życie w lesie 1



Walden, czyli życie w lesie 1

H. D. Thoreau



Sędziwy wiek nie bardziej się nadaje na instruktora niż młody, zyskał bowiem mniej, aniżeli stracił. Można chyba wątpić, czy najmądrzejszego człowieka życie nauczyło czegoś, co miałoby wartość absolutną. Na dobrą sprawę starzy nie mają do przekazania młodym żadnej naprawdę istotnej rady, albowiem ich własnemu doświadczeniu brakuje pełni, a życie ich to nieszczęsne fiasko, które jak musze wierzyć ponieśli z powodów osobistych. Może jednak pozostaje im trochę wiary zadającej kłam owemu doświadczeniu, a ich młodość tylko się po prostu zestarzała. Żyje trzydzieści parę lat na tej planecie i jeszcze nie słyszałem sylaby, która by dała początek wartościowej radzie ludzi starszych. Nie przekazali mi nic istotnego i prawdopodobnie nie potrafią przekazać.

Oto życie, eksperyment w wielkim stopniu przeze mnie nie dokonany, wszelako nie przynosi mi korzyści fakt, że oni go dokonali. Jeżeli doświadczę czegoś, co uznam za wartościowe, z pewnością przypomnę sobie, że nic na ten temat nie słyszałem od swoich mentorów.

Większość luksusów i tak zwanych wygód życiowych jest nie tylko zbędna, lecz stanowi niewątpliwie przeszkodę w rozwoju duchowym ludzkości. Jeśli już mowa o luksusach i wygodach, to najmądrzejsi ludzie zawsze prowadzili prostsze i skromniejsze życie aniżeli biedacy. Starożytni filozofowie w Chinach, Indiach, Persji i Grecji tworzyli klasę tak biedną, jeśli idzie o zasoby materialne, że nie było biedniejszej, ale i też bogatszej, jeśli idzie o bogactwo duchowe. Niewiele o nich wiemy, znamienne jednak, że wiadomo nam chociaż tyle.

Kiedy człowiek się ogrzeje na tych kilka opisanych przeze mnie sposobów, czego z kolei potrzebuje? Z pewnością nie większej ilości ciepła tego samego rodzaju, lecz więcej bogatego pożywienia, obszerniejszych i wspanialszych domów, piękniejszych ubrań, liczniejszych, nie wygasających, gorętszych ognisk, i tym podobnych wygód. Zdobywszy to , co potrzebne do życia, może jednak dokonać innego wyboru niż zdobywanie nadmiaru, może się teraz zdobyć na odwagę i żyć, może zacząć wakacje i zaniechać bardziej upokarzającej harówki.



Ziemia chyba nadaje się dla takich właśnie nasion, albowiem najpierw wypuszczają one w dół korzonki, potem zaś z równym zaufaniem strzelają kiełkiem w górę. Dlaczego człowiek tak mocno zapuścił korzenie w ziemi, że nie może z równą energią poderwać się i wznieść ku niebu? Wszak szlachetniejsze rośliny ceni się dla owocu , jaki ostatecznie rodzą pośród powietrza i światła, daleko od ziemi. Nie traktuje się ich na równi ze skromniejszymi roślinami jadalnymi, które mimo że dwuletnie, uprawiane są tylko od czasu do czasu, kiedy w pełni wykształcą korzeń, i często ułatwia im się ów proces ścinając część naziemną, skutkiem czego większość ludzi nie wie nawet, jak wyglądają w okresie kwitnienia.

Nikt nie potrzebuje tego , czym by się mógł zadowolić, lecz tego czym mógłby się zająć, czy raczej tego, czym mógłby się stać. Chyba nigdy nie powinniśmy się starać o nowe ubranie, choćby stare było w strzępach, dopóki tak sobą nie pokierujemy, nie postawimy przed sobą takich zadań albo nie pożeglujemy tak daleko, że w starym staniemy się nowymi ludźmi, i dopiero wtedy przywdziejemy nowe, aby nie czuć się jak młode wino w starych butelkach. Okres tracenia piór musi - podobnie jak u ptactwa - być w naszym życiu przełomem. Nur zaszywa się na ten czas pośród samotnych jezior. Na skutek wewnętrznego wysiłku i rozrostu wąż zrzuca wylinę, a gąsienica - larwią osłonę; odzienie stanowi bowiem jedynie ostatnią warstwę naszego naskórka i naszą śmiertelną powłokę. Jeżeli będziemy mieli do tej kwestii inny stosunek, okaże się że żeglujemy pod fałszywą banderą i że nieuchronnie zostaniemy w końcu zdegradowani przez własną opinię i opinię ludzkości.

Otoczeni luksusem, wszyscy jesteśmy biedni z podobnych względów, gdyż nie mamy dostępu do tysiąca przyjemności życia człowieka niecywilizowanego.

Czy zawsze mamy się zastanawiać, jak zdobyć więcej, zamiast cieszyć się niekiedy tym, co posiadamy, nawet jeśli posiadamy mniej? Czy szanowany obywatel powinien pociągać za sobą młodego człowieka i nauczać go, że musi się przed śmiercią zaopatrzyć w pewną liczbę par zbędnych kaloszy, parasoli i pustych pokoi gościnnych dla pustych gości?



Prostota i nagość ludzkiego życia w wiekach prymitywnych miały dla człowieka przynajmniej tę korzyść, że pozwalały mu być gościem Natury. Gdy się wzmocnił jadłem i snem, znów ruszał w dalszą drogę. Koczował na tym świecie jak gdyby w namiocie i albo przedzierał się przez doliny, albo przemierzał równiny, albo wspinał się na górskie szczyty. Tymczasem jednak ludzie stali się narzędziami swoich narzędzi. Człowiek, który bez skrępowania zrywał owoce, kiedy dokuczał mu głód, został farmerem; ten zaś, kto szukał schronienia pod drzewem - zarządcą. Nie rozbijamy już więcej obozowisk na noc, osiedliliśmy się bowiem na ziemi i zapomnieliśmy o niebie.

Gdyby ludzie wznosili swoje domostwa własnymi rękami i zaopatrywali siebie i swoje rodziny w żywność w sposób dostatecznie prosty i uczciwy, kto wie, może wówczas rozwinęłyby się powszechnie zdolności poetyckie, tak jak u ptaków umiłowanie śpiewu.
Ktoś inny może niewątpliwie myśleć za mnie, niezbyt to jednak pożądane, albowiem ja przestanę prawdopodobnie myśleć za siebie.

Cóż za sentymentalny reformator architektury zaczął od gzymsu, zamiast od fundamentu.
Wielu ludzi interesuje się tym, kto zbudował pomniki Zachodu i Wschodu. Co do mnie, to chciałbym wiedzieć, kto w owych czasach ich nie budował, kto był ponad te błahostki.
Gdy spotkałem imigranta chwiejącego się pod ciężarem tobołu z całym dobytkiem - tobół wyglądał jak olbrzymi guz wyrosły biedakowi na karku - żal mi się zrobiło człeczyny, nie dlatego że był to jego cały dobytek, ale dlatego, że musiał to wszystko dźwigać. Jeżeli będę zmuszony ciągnąć zastawione na siebie sidła, dopilnuję aby były lekkie i mnie nie uciskały. Chyba jednak najmądrzej by było nigdy nie wkładać w nie łapy.


autentyczne wnętrze chatki Thoreau

Przez ponad pięć lat żyłem wyłącznie z pracy własnych rąk. Przekonałem się, że pracując około sześciu tygodni w roku, mogłem sprostać wszystkim wydatkom. Całe zimy, jak również większość miesięcy letnich miałem wolne na lekturę. Gruntownie wypróbowałem zawód dyrektora szkoły i spostrzegłem, że moje wydatki są proporcjonalne, a raczej nieproporcjonalne do dochodów, byłem bowiem zmuszony ubierać się i szkolić, nie mówiąc o tym, że myśleć i wierzyć . Przeto wdawszy się w ten interes zmarnowałem tylko czas. Ponieważ nie uczyłem mając na względzie dobro mych braci, lecz po prostu zarabiałem na życie, poniosłem fiasko. Próbowałem też handlu, przekonałem się jednak, że dopiero po dziesięciu latach ruszyłbym naprzód i że wówczas kroczyłbym już może do piekła. Naprawdę ogarnął mnie strach, że do tego czasu zacząłbym prosperować. Gdy przeto się rozglądałem za sposobem zarabiania na życie, mając świeżo w pamięci pewne smutne doświadczenie z dostosowywaniem się do życzeń przyjaciół, co nadwerężyło moją prostolinijność, często i poważnie myślałem o zbieraniu czarnych jagód. Bezsprzecznie mógłbym się tym zająć, małe zaś zyski wystarczyły, albowiem moją najbardziej przydatną umiejętnością jest nie pragnąć wiele.

Tak mało kapitału wymaga to zajęcie, tak niewielkiego oderwania od moich zwykłych nastrojów - myślałem niemądrze. Znajomi związali się bez wahania z handlem albo z wolnymi zawodami, ja zaś zbieranie jagód uważałem za zajęcie bardzo tamtym pokrewne. Ach, całe lato przemierzać wzgórza, schylać się tylko po napotkane na drodze jagody, a potem pozbywać się ich bez trudu; jednym słowem być pasterzem stad Admeta! Marzyłem także o zbieraniu ziół albo roznoszeniu - a może nawet rozwożeniu furą - wiecznie zielonych roślin tym mieszkańcom miasteczka, którzy lubią, gdy coś przypomina im las. Od tamtego czasu wszelako nauczyłem się, że handel jest przekleństwem wszystkiego czego się ima, i nawet jeśli wymiana dotyczy niebiańskich poruczeń, również ciąży na niej klątwa rzucona na handel.

(...) doszedłem do przekonania zarówno dzięki teorii, jak i praktyce, że jeśli chcemy żyć mądrze i skromnie, praca dająca utrzymanie na naszej ziemi nie jest trudem lecz rozrywką. Wszak dążenia ludów żyjących w większej prostocie nadal są rozrywką tych, które stworzyły sobie bardziej sztuczne warunki. Człowiek nie koniecznie musi zarabiać w pocie czoła, chyba że poci się łatwiej.
Chyba nie powinienem świadomie i celowo zaniedbywać mojego szczególnego powołania do czynienia dobrze w dziedzinie, w której społeczeństwo tego ode mnie wymaga, to jest nie wolno mi zaniechać ratowania wszechświata przed zagładą. Sądzę, że jest on zdolny przetrwać tylko dzięki podobnej, lecz nieskończenie większej nieugiętości w innych rejonach. Nie stanąłbym jednak między człowiekiem a jego umysłem. Temu, kto uprawia tę nie odpowiadającą mi działalność i tak robi, radziłbym: "Wytrwaj", nawet jeśli świat nazwie jago postępki czynieniem zła, co jest wielce prawdopodobne.

Na tysiąc ludzi odrąbujących gałęzie zła tylko jeden karczuje korzenie.
U człowieka nie cenię sobie głównie prawości i życzliwości, albowiem są one jak gdyby łodygą i liśćmi. Rośliny, z których wysuszonej zieleni parzymy chorym ziołową herbatę, mają jedynie skromne zastosowanie i zalecają je głównie znachorzy. Potrzeba mi tego, co jest w człowieku kwiatem i owocem, pragnę czuć że owiewa mnie jego zapach i nadaje naszemu stosunkowi smak dojrzałości. Jego dobroć nie może być wyrywkowym, sporadycznie wykonywanym uczynkiem, lecz ciągłym nadmiarem, który nic go nie kosztuje i spełniany jest nieświadomie.




sobota, 16 stycznia 2010

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Wolność od Państwa



Wolność od Państwa

z esejów Lwa Tołstoja

Niezrozumienie czym jest wolność i w wynikająca z niego idea, że wolnością jest przyzwolenie pewnych ludzi na pewne nasze działania, jest ogromną i groźną pomyłką.

Pomyłka ta polega na tym, że ludzie naszych czasów wyobrażają sobie, że służalcze poddanie się przemocy Państwa jest ich naturalną pozycją, i że autoryzacja przez Państwo pewnych działań, przez nie samo zdefiniowanych, jest wolnością. To tak, jakby niewolnicy uważali, że są wolni, bo mają pozwolenie na pójście do kościoła w niedzielę, mogą się kąpać w ciepłej wodzie, albo w wolnym czasie mogą sobie połatać ubranie.

Wystarczy na minutę odrzucić utarte tory myślenia i zakorzenione przesądy, i przeanalizować pozycję każdego człowieka na świecie, bez względu na to, czy należy do najbardziej despotycznego, czy też najbardziej demokratycznego Państwa, żeby ogarnęło nas przerażenie na widok niewolnictwa w jakim żyją ludzie, wyobrażając sobie, że są wolni.

Nad każdym człowiekiem, bez względu na miejsce jego narodzin, istnieje grupa osobników, całkowicie mu nieznanych, którzy ustanawiają prawa mające kierować jego życiem. Te prawa mówią mu, co robić, a czego nie robić.

Im doskonalsza jest organizacja Państwa, tym ciaśniejsza jest sieć tych praw. Określają one, komu i jak powinien on zaprzysiąc posłuszeństwo oraz komu musi obiecać, że będzie przestrzegał wszystkich wymyślonych i ustanowionych praw.

Określone jest jak i kiedy człowiek może zawrzeć związek małżeński (wolno mu poślubić tylko jedną kobietę, ale może korzystać z prostytutek). Określone jest jak może się rozwieść, jak powinien utrzymywać swoje dzieci, które z nich może uznać za legalne, a które nie, od kogo i jak może dziedziczyć i komu przekazać swoją własność.

Państwo określa, czym jest złamanie prawa oraz jak i przez kogo będzie osądzony i ukarany. Określone jest kiedy i dlaczego obywatel ma się pojawić w sądzie jako świadek, albo przysięgły.

Określone jest kiedy i jak musi zaszczepić swoje dzieci. Zdefiniowane są metody, które musi stosować, i którym musi się podporządkować w przypadku, kiedy dotknie go taka, czy inna choroba (albo jego rodzinę, czy kota).

Określone są szkoły, do których musi posłać swoje dzieci, jak również proporcje i stabilność domu, który buduje.

Ustanowione są sposoby utrzymania jego zwierząt koni, psów, jak ma używać wodę i gdzie może chodzić, poza ścieżkami.

Za niestosowanie się do tych wszystkich (i wielu innych) rzeczy ustanowione są prawa i kary. Niemożliwe jest wymienić wszystkie te prawa, którym musi się podporządkować, a których nieświadomość (choć niemożliwością jest poznanie ich wszystkich) jest uznawana za żadne wytłumaczenie, nawet w najbardziej demokratycznym Państwie.



Ponadto, obywatel znajduje się w takiej sytuacji, że kiedy kupuje jakikolwiek artykuł: sól, piwo, wino, ubranie, żelazo, olej, herbata, cukier, itd., musi oddać dużą część swoich pieniędzy na pewne przedsięwzięcia, które są mu całkowicie nieznane, albo na procenty od długów zaciągniętych kiedyś przez kogoś, za czasów jego dziada i pradziada.

Oprócz tego musi oddać część swoich zarobków z okazji zmiany miejsca zamieszkania, przyjęcia spadku, czy jakiejkolwiek innej transakcji ze swoim bliźnim.

Ponadto uprawiając ziemię, wymaga się od niego kolejnych opłat, tak jakby utrzymywał się przez pracę innych, a nie swoją własną. W ten sposób wielka część jego robocizny, zamiast być użyta na zaspokojenie własnych potrzeb i potrzeb swojej rodziny, idzie na zapłatę podatków, taryf i monopoli.

Jest coś jeszcze gorszego! W niektórych Państwach (w większości), kiedy człowiek osiągnie pewien wiek, musi przejść służbę wojskową, najokrutniejszą niewolę, musi iść i walczyć.

Jednakże ludzie znajdujący się w tej sytuacji, nie dostrzegają swojego niewolnictwa, ale są z niego dumni, uważając się za wolnych obywateli wielkich Państw, jak Anglia, Francja, czy Niemcy. Są tak samo dumni, jak pachołek szczyci się ważnością swojego pana.

Wydawałoby się naturalną rzeczą, że niezdeprawowany, obudzony duchowo człowiek, odkrywając, że znajduje się w tak przerażającej i upokarzającej sytuacji, powie: „Dlaczego mam się na to zgadzać? Pragnę żyć moim życiem w najlepszy sposób! Chcę sam decydować za siebie, co jest przyjemne, użyteczne i potrzebne. (...) Jeśli ktoś tego chce, proszę bardzo, ale ja tego nie potrzebuję. Siłą możecie mi zabrać, co chcecie, możecie mnie zabić, ale z własnej woli nie zostanę niewolnikiem”. Wydawałoby się czymś naturalnym działać w ten sposób, ale nikt tego nie robi.

Wiara, że przynależność do tego, czy innego Państwa jest koniecznym warunkiem ludzkiej egzystencji, stała się tak silnie zakorzeniona, że ludzie nie są w stanie działać w oparciu o swój własny rozsądek, swój własny zmysł, co jest dobre, a co złe.



niedziela, 10 stycznia 2010

Egipskie piramidy



Egipskie piramidy

z esejów Lwa Tołstoja

Patrzymy na egipskie piramidy i przeraża nas świadomość okrucieństwa i szaleństwa tych, którzy rozkazali je wznieść, jak również tych, którzy spełnili ten rozkaz. Ale czym różnią się oni w swoim szaleństwie od tych, którzy dzisiaj wznoszą w miastach trzydziestosześciopiętrowe budynki i są z nich dumni?

Dookoła rozciąga się ziemia porośnięta trawą, lasami, z czystą wodą, czystym powietrzem, słońcem, ptakami, zwierzętami, ale człowiek z potwornym wysiłkiem zakrywa słońce przed innymi, wznosząc trzydziestosześciopiętrowy budynek, którym szarpią wiatry, gdzie nie ma ani trawy, ani drzew, gdzie wszystko – zarówno woda, jak i powietrze – jest zanieczyszczone, gdzie pożywienie jest sztuczne i niesmaczne, gdzie samo życie jest ohydne i niezdrowe.

Czy nie jest oznaką szaleństwa całego ludzkiego społeczeństwa, nie tylko stworzyć takie piekło, ale ponadto być z tego dumnym?

To tylko jeden przykład: popatrz dookoła i sam zobaczysz, co sprawia, że te trzydziestosześciopiętrowe budynki w niczym nie różnią się od egipskich piramid.

piątek, 8 stycznia 2010

Odnowienie życia - Edward Abramowski



Odnowienie Życia
Edward Abramowski

Przeżywamy teraz taki dzień historji, w którym narodzić się mogą żywiołowo, pod przymusem konieczności życia, rzeczy mocne i piękne, rzeczy nie tylko potrzebne dla chwili obecnej, ale sięgające także daleko w przyszłość.

Wielkie wstrząśnienia przeobrażają do głębi psychologję ludzką, przeobraziły one i nas także. Czy jeszcze przed miesiącem uwierzyłby kto, że mogą być w Warszawie kamienice, których lokatorowie, bez względu na swoje stanowisko społeczne, dzielą się pomiędzy sobą każdym kawałkiem chleba, wspomagają się nawzajem we wszystkich potrzebach, tworząc prawdziwe komuny, braterskie wspólnoty pierwotnych chrześcijan?

A jednak takie domy są w Warszawie, są np. w dzielnicach Starego Miasta, tam właśnie, gdzie przeważa nędza, gdzie większość mieszkańców stanowią ludzie ciężkiej pracy.

Okazało się także, że metoda biurokratyczna, za której pomocą komitet obywatelski usiłował zorganizować pomoc, że metoda ta, wobec ogromu potrzeb, nie może wystarczyć sama przez się, i że bardzo często okazuje się bezsilną. Sami organizatorowie instytucji pomocy musieli odezwać się do społeczeństwa, nawołując do bezpośredniego pomagania sobie, do tworzenia domowej, sąsiedzkiej pomocy; i nawoływanie to nie pozostało bez skutku; pomoc taka zjawiła się i rozwija się coraz szerzej.

Ta zmiana moralna, jaka w nas zaszła, jest tak doniosłą i głęboką, że uważam za konieczne, żebyśmy na ten fakt zwrócili specjalną uwagę. Przypomnę tutaj, że przed kilku laty podniosłem kwestję tworzenia „związków przyjaźni", któreby zastąpiły w życiu naszem filantropję i jałmużnę, i któreby zarazem uczyły od dziecka wielkiej zasady pomocy wzajemnej, braterstwa czynnego. Myśl ta przeszła wtedy bez żadnego śladu, spotkała się z powszechnem prawie powątpiewaniem o możliwości podobnej organizacji i napiętnowana została mianem utopji.

A jednak czemże są te dzisiejsze kamienice Warszawy, zorganizowane pod hasłem pomocy wzajemnej, jak nie związkami przyjaźni? Stworzyła je na poczekaniu wielka chwila przełomowa, wstrząśnienie umysłów i serc, oczekiwanie czegoś wielkiego, co ma nastąpić, a za czem tęskniły całe pokolenia polskie. Ale też od nas samych zależy teraz, żeby ten przedziwny ogień dusz ludzkich nie zagasł, żeby go nie przytłumiły popioły szarego życia, znużenia, zwątpień, egoizmu.

Od nas zależy, aby tworząca się dzisiaj pomoc sąsiedzka przeobraziła się na instytucje trwałe, na związki przyjaźni, które przetrwają burzę dziejową i staną się podkładem dla nowego życia. Zorza, jaka idzie ku nam, zorza odradzającej się ojczyzny, powinna zastać nowych ludzi, oczyszczonych z samolubstwa, wychowanych w braterstwie. Pamiętajmy o tem, że takich właśnie obywateli potrzebować będzie teraz Polska, że naród odradzający się na nowo musi mieć przedewszystkiem czystą i mocną duszę.

Dlatego też zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli, do wszystkich, dla których słowo „ojczyzna" nie jest martwem słowem, — z wezwaniem, aby nie lekceważyli tworzącego się dzisiaj ruchu samopomocy, aby nie patrzyli nań, jako na rzecz przejściową i podrzędną. Zadaniem naszem społecznem dzisiaj powinno być tworzenie wszędzie tych wspólnot sąsiedzkich domowych, jakie już samorodnie tworzyć się zaczęły między ludem. Nie możemy zwalać wszystkiego na barki komitetu obywatelskiego, bo on nie jest w możności ogromowi pracy podołać. Powinniśmy koniecznie z nim współdziałać.

Przypominam, że komitet obywatelski Warszawy wydał szczegółowe instrukcje dla opiekunów domowych. Każdy „opiekun" stać się może organizatorem pomocy wzajemnej w swoim domu. Opiekunem zaś może zostać każdy człowiek dobrej woli. Takie same komitety obywatelskie tworzyć się mogą i już się tworzą po wsiach. Robota jest ta sama i zadanie to samo. Zadanie jasne i proste, a tem łatwiejsze, że już rozpoczęte. Trzeba tylko chcieć.

Trzeba sobie powiedzieć mocno, że nie może być dzisiaj ani kawałka ziemi polskiej, gdzieby nie było organizacji pomocy wzajemnej, ani jednej rodziny, pozostawionej na pastwę losu. Zamiast śledzić bezczynnie bieg wypadków, czyż nie lepiej wziąć się do pracy twórczej, do budowania nowego życia narodu? I tu także potrzeba bohaterów i potrzeba rycerzy.



czwartek, 7 stycznia 2010

Ogłupienie - z esejów Lwa Tołstoja



Ogłupienie

Zabijanie jest przestępstwem - dlatego każdego mordercę, czeka kara. Chyba że zabija się tysiące, przy dźwięku trąbek.
Voltaire

Tłum stoi zahipnotyzowany, przez to, co dzieje się przed jego oczami, ale nie rozumie znaczenia, jakie za się za tym kryje. Ludzie widzą, jaką uwagę Imperatorzy, Królowie i Prezydenci poświęcają swoim zdyscyplinowanym armiom; widzą przeglądy, parady i manewry prowadzone przez władców, którymi ci chwalą się jeden przed drugim; ludzie zbierają się tysiącami, żeby oglądać swoich braci przebranych za błaznów – którzy zamienili się w maszyny sterowane dźwiękiem bębna i trąbki, którzy na komendę jednego człowieka, wykonują ten sam ruch. Jednak ludzie nie rozumieją, co to wszystko oznacza.

Znaczenie tych występów jest bardzo jasne: jest to nic innego, jak przygotowania do zabijania.
To wszystko służy ogłupianiu ludzi, tak aby stali się dobrymi instrumentami mordu. Tymi, którzy kierują tym i są z tego dumni, są Królowie, Imperatorzy i Prezydenci. I to właśnie oni,- ci którzy zajmują się głównie planowaniem morderstw, którzy zabijanie uczynili swoją profesją, którzy paradują w wojskowych mundurach i chwalą się lśniącymi narzędziami zagłady – to oni są przerażeni i wzburzeni, kiedy jeden z nich zostaje zamordowany.

(...)

Jedynie przy bardzo powierzchownej ocenie zabijanie władców wydaje się sposobem ocalenia człowieka z opresji i z wojen niszczących ludzkość. Musimy pamiętać, że wojny i prześladowania miały miejsce, bez względu na to, kto był głową Rządu – Mikołaj, czy Aleksander, Fryderyk, czy Wilhelm, Napoleon, czy Ludwik, Palmerstone, czy Gladstone, McKinley, czy ktokolwiek inny.

Musimy zrozumieć, że to nie jakaś określona osoba jest przyczyną prześladowań i wojen, które zabijają całe narody. Nieszczęście ludzkości przychodzi nie z rąk określonej osoby, ale z określonego porządku społeczeństwa, w którym ludzi są razem uwięzieni, pod władzą kilku osób, albo częściej nawet jednego człowieka.

Taki człowiek jest tak bardzo wypaczony przez swoją nienaturalną pozycję, jako władca żyć milionów poddanych, że zawsze znajduje się w chorobliwym stanie umysłu i zawsze w mniejszym, czy większym stopniu cierpi na manię szukania chwały i docenienia jego świetności.

z książki "Government is Violence" Lew Tołstoj



wtorek, 5 stycznia 2010

Królewska śmierć - z esejów Lwa Tostoja



Królewska śmierć - z esejów Lwa Tostoja

Kiedy królowie są skazani na śmierć w wyniku procesu, jak było w przypadku Karola I, Ludwika XVI i Maksymiliana Meksykańskiego; czy też kiedy skazuje się ich przez konspiracje sądowe, jak było z Piotrem III, Pawłem oraz różnymi sułtanami, szachami, czy khanami – mało się o tym mówi. Ale kiedy zabijani są bez procesu i bez sądu - jak w przypadku Henryka IV we Francji, Aleksandra II, Cesarzowej Austrii, ostatniego szacha Persji – takie wydarzenia budzą wielkie zdziwienie i oburzenie pomiędzy Królami i Cesarzami oraz ich poplecznikami, tak jakby oni sami nie brali udziału w morderstwach.

Prawda jednak jest taka, że nawet najłagodniejsi z tych zamordowanych władców, (jak np. Aleksander II, czy Humbert) pomijając egzekucje w swoich własnych krajach, byli winni morderstw dziesiątek tysięcy ludzi, którzy zginęli na polach bitewnych. Natomiast ci okrutniejsi Imperatorzy i Królowie są winni setek tysięcy, nawet milionów morderstw.

z książki "Government is Violence" Lew Tołstoj

sobota, 2 stycznia 2010

Przesąd Państwa - z esejów Lwa Tołstoja



Przesąd Państwa

Lew Tołstoj

Istniały okrutne i zgubne przesądy, ofiary z ludzi, palenie czarownic, „religijne” wojny, tortury... ale ludzie uwolnili się od tego. Natomiast przesąd, że Państwo jest świętością, ciągle ich więzi i temu przesądowi, ofiarowujemy być może bardziej wyniszczające i zgubne ofiary, niż wszystkim innym.

Istota tego przesądu wygląda w ten sposób: ludzie z różnych miejsc, o najróżniejszych zwyczajach i zainteresowaniach zostali przekonani, że tworzą jedną całość, ponieważ podlegają jednej i tej samej przemocy. Ci ludzie wierzą w to i są dumni z przynależenia do tej kombinacji.

Przesąd ten istniał tak długo i jest utrzymywany z takim zacięciem, że nie tylko ci, którzy odnoszą z niego korzyść – królowie, ministrowie, generałowie, urzędnicy – są pewni, że istnienie, potwierdzenie i rozszerzanie tych sztucznych kombinacji jest dobre, ale nawet grupy wewnątrz tych kombinacji tak przyzwyczaiły się do idei Państwa, że są dumni z bycia Rosjaninem, Francuzem, Anglikiem, czy Niemcem, pomimo faktu, że ani tego nie potrzebują, ani nie przynosi im to niczego, poza złem.

piątek, 1 stycznia 2010

Bandyci - z esejów Lwa Tołstoja



Z esejów Lwa Tołstoja

W każdym ludzkim społeczeństwie można znaleźć ambitnych, pozbawionych skrupułów ludzi, którzy są zawsze gotowi popełnić jakikolwiek rodzaj przemocy, rabunku czy morderstwa dla własnej korzyści. W społeczeństwie bez Rządu, ci ludzie byliby bandytami powstrzymywanymi w swoim działaniu częściowo przez konflikt z osobami, które zranili (poprzez oddolną sprawiedliwość, lincz), a częściowo i przede wszystkim przez broń, mającą potężny wpływ na człowieka – opinię publiczną.
Natomiast w społeczeństwie rządzonym przez narzucony autorytet, ci sami ludzie będą tymi, którzy zagarną władzę i użyją ją nie tylko bez osądu opinii publicznej, ale przeciwnie – z jej pełnym wsparciem i pochwałami.