piątek, 13 maja 2011

Otwarcie Christianii



Otwarcie Christianii
30.04.2011

Dziś ma się odbyć manifestacja w proteście przeciwko rządowej polityce wobec Wolnego Miasta Christianii. Wziąłem więc aparat, zeszyt, długopis, i postaram się zrobić trochę reporterskiej roboty.

Dzień piękny, słońce aż oślepia, ciepło, ptaki śpiewają tak głośno, że prawie zagłuszają szum pobliskiej autostrady. Stacja pusta, tylko ja z rowerem, weekend, w lesie ktoś biegnie, dysząc ciężko, pewnie jogger. Chce mi się cholernie palić, ale przecież jestem niepalący (jak sobie hipnotycznie powtarzam), więc nie zwracam uwagi na ssanie w płucach, zamiast tego skupiam się na soczystej zieleni, zapachu liści, rozkwitających drzew i próbuję bez powodzenia zgadywać nazwy ptaków, po piskach, jakie wydają.

* * *

Może opowiem coś o samej Christianii, siedzę w pociągu, więc mam trochę czasu. Historia powstania i rozwoju tej społeczności jest bardzo barwna. W 1971 grupa aktywistów, hippisów, artystów zniszczyła bramę prowadzącą do starych koszarów. Ogłosili, że tworzą Wolne Miasto Christianię, społeczność kolektywną. Oczywiście rząd nie był zadowolony, ale mieszkańcy stawili tak zaciekły opór, iż wreszcie uznano ich status jako eksperymentalnej społeczności. Mieszkańcy Christianii stanowią przykład demokracji bezpośredniej, wszystkie decyzje podejmuje się na zebraniach mieszkańców, gdzie każdy może zabrać głos.

Nie obyło się bez kryzysów, które trwają do dzisiaj. W latach osiemdziesiątych miejsce upodobali sobie dealerzy z Hells Angels, którzy sprzedawali nie tylko marihuanę i hasz, ale i ciężkie dragi. Mieszkańcy tolerowali to, ale kiedy około dziesięciu osób zmarło z przedawkowania heroiny, postanowili coś zrobić. Pierwszy pomysł polegał na współpracy z policją. Kilku mieszkańców przekazało władzom imiona handlarzy heroiną. Okazało się to błędem – policja zostawiła dilerów heroiną w spokoju, zamiast tego przeczyściła szeregi handlarzy miękkimi dragami. Co więcej ujawniła nazwiska mieszkańców, którzy przekazali im dane dilerów. Ze strachu przed zemstą musieli wyprowadzić się z Christianii.

Widząc, że na władzę nie mają co liczyć, mieszkańcy sami wyrzucili Hells Angels, a uzależnieni od heroiny mieszkańcy musieli zacząć odwyk.

Kolejny kryzys, trwający do dzisiaj zaczął się już w nowym tysiącleciu. W lewicowej dotąd Danii zaczęła coraz bardziej dochodzić do głosu prawica. Na zielone, położone blisko centrum tereny zaczęli ostrzyć sobie zęby deweloperzy. Oficjalnie rząd stwierdził, że chce unormować prawo własności w Christianii (zgodnie z jedyną słuszną doktryną indywidualnego prawa własności), nie uznając praw własności kolektywu. Mieszkańcom zaproponowano prawo pierwokupu, co raczej zakrawa na kpinę, ponieważ groszem raczej nie śmierdzą. Poza tym po czterdziestu latach wszyscy przywiązani są do kolektywnego modelu, w którym wszyscy wspólnie decydują o losie i kształcie społeczności. Rząd i sądy zupełnie zignorowały opinie mieszkańców, odrzucono ich wszystkie apelacje. Christiania musi przyjąć zasady doktryny wolnorynkowej, czy tego chce, czy nie. W oczach prawa nie istnieje coś takiego jak własność kolektywna.

Christiańczycy nie poddają się jednak. Kiedy wszystkie „legalne” sposoby zawodzą, pozostaje przecież obywatelskie nieposłuszeństwo i protesty. Na razie jeszcze pokojowe, ale jak pokazują doświadczenia z poprzednich lat (jak choćby przegrana przez policję bitwa z 2007), ludzie tutaj potrafią walczyć o swoje.

Christiania nie jest idealnym miejscem. Nad „centrum” unosi się chmura haszyszowego dymu, obwieszeni złotem gangsterzy podejrzliwie spoglądają spod oka, strzegąc swoich kilkumetrowych stref wpływów, pijani Eskimosi jak wyrwane z korzeniami drzewa, opierają się chwiejnie o ściany, albo leżą pod ławkami, rozgorączkowani nastolatkowie szukają zakazanych wrażeń.

Ale Christiania ma też drugą twarz, tę piękniejszą, ważniejszą. W potopie zieleni rzucają się w oczy kolorowe plamy koślawych, pięknych chatek, dobudówek, szopek, wieżyczek. Plątaniny ścieżek prowadzą pośród tych koszmarów architekta, człowiek czuje się jak Alicja w Krainie Czarów, albo jak stalker w Pikniku na skraju drogi, tak dziwnie, ale i miło w jakiś sposób, swojsko, jak wspomnienie z dzieciństwa.

Ktoś rąbie drwa, ktoś uprawia ogródek, albo konstruuje fantazyjną mutację roweru, grupka dzieci bawi się w chowanego, uśmiechnięte, stare kobiety siedzą na ławkach przed domami i robiąc na drutach, wymieniają plotki.

Takich miejsc już nie ma, a szczególnie nie ma ich w Europie, która tonie już coraz bardziej w kapitalizmie, w gardzącym społecznością indywidualizmie – ale nie indywidualizmie twórczym, dodającym skrzydeł, lecz tym wstrętnym samolubnym, nastawionym na samozadowolenie, obojętnym na innych.

7 komentarzy:

  1. Swobodna reporterska lekkość. Skojarzyło mi się to od razu z czytaną sztuką Daria Fo "Przypadkowa śmierć Anarchisty". Nawet nie wiem dlaczego... . Pozdrawiam pozytywnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Kopacz. Muszę się trochę bardziej zmobilizować do pisania, bo to chyba jedyne dla mnie źródło prawdziwego zrelaksowania się. Niestety, w całym tym życiowym zamieszaniu trudno się ogarnąć.

    OdpowiedzUsuń
  3. I dzięki za namiary na książkę Daria Fo, biorę się za lekturę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobra rzecz. Po urlopie wygrzebałem ją ponownie z domowych zasobów. I tak samo jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
  5. I przeczytałem. Świetne! Dzięki:) Jeśli się będzie dało, wrzucę do następnej Jasnej Polany.

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdy byłem (wiele, wiele lat temu - kiedy busa parkowało się przed domem) mieszkańcem Chrystianii narzekaliśmy na fotografujących nas turystów (jeszcze było wolno) i innych sympatyków, którzy sprawiali, że czuliśmy się jak małpy w Disneylandzie.

    Jakże niesłusznie. Byli oni wówczas naszym jedynem źródłem dochodu i podstawą egzystencji Fristaden.

    OdpowiedzUsuń
  7. Może napiszesz coś więcej o swoich czasachw Christianii? Kiedy tam mieszkałeś, jak to wyglądało? Z chęcią bym poczytał.

    OdpowiedzUsuń