Anarchizm i Bóg 2
Emma Goldman w swoim eseju “Anarchism – What It Really Stands For” pisze: “Religia! Jak dominuje umysł człowieka, jak upokarza i degraduje jego duszę. Bóg jest wszystkim, człowiek jest niczym. Ale z tej nicości Bóg stworzył królestwo tak despotyczne, tak tyrańskie, tak okrutne, tak strasznie rygorystyczne, że odkąd istnieją bogowie, nic poza mrokiem i łzami nie panuje nad światem. Anarchizm budzi człowieka do buntu przeciwko temu czarnemu potworowi. Rozerwij mentalne kajdany – głosi Anarchizm – ponieważ dopóki nie nauczysz się myśleć za siebie, dopóty nie zrzucisz zwierzchnictwa ciemności, która jest największą przeszkodą w drodze do wszelkiego postępu.”
Przede wszystkim chcę podkreślić, że cenię i szanuję Emmę Goldman za jej działalność, życie, determinacje w walce o wolność, poświęcenie, literaturę, jaką po sobie zostawiła. Rozumiem też skąd pochodzi jej niechęć do religii. Emma Goldman była uważnym obserwatorem rzeczywistości, widziała więc jaki wpływ ma zorganizowana religia na jednostki, pozbawiając je inicjatywy, pragnienia wolności, odpowiedzialności za swoje życie. Oprócz tego miała doświadczenie z pierwszej ręki, jak Kościół zawsze stoi za aktualną potęgą, czy to militarną, czy ekonomiczną. Te rzeczy nie podlegają dyskusji. Dlatego też nie neguję wniosków Goldman, które wynikają z faktów i obserwacji, w określonym kontekście historycznym i kulturowym. Osobiście jestem przekonany, że zorganizowane religie nie spełniają swojej funkcji, jaką w moim zrozumieniu powinien być duchowy rozwój człowieka, dzięki któremu może doświadczyć on wyższej rzeczywistości. Zamiast tego, w najlepszym przypadku zorganizowana religia może być strażnikiem tradycji i substytutem prawdziwej duchowości, a w najgorszym – krwawym tyranem, zazdrośnie strzegącym swoich wpływów i władzy.
Bhaktisiddhanta Sarasvati, filozof i działacz religijny, żyjący w Indiach na przełomie XIX i XX w. pisze: " Idea zorganizowanego kościoła, w zrozumiałej dla wszystkich formie, oznacza koniec żywego, duchowego ruchu. Wielkie kościelne establishmenty są groblami i tamami, próbującymi zatrzymać strumień, którego nie może powstrzymać żaden sztuczny twór. Zorganizowane religie pokazują, że masy pragną eksploatować duchowy ruch dla swoich własnych celów. Powstanie zorganizowanych kościołów oznacza koniec absolutnego i niekonwencjonalnego przewodnictwa bona fide duchowego nauczyciela"
( Harmonist, styczeń 1929)
Już wyjaśniam, jakie ma znaczenie ten cytat: błędnie zakładamy, że idea Boga, duchowości, nieśmiertelności jest skutkiem istnienia poszczególnej religii i koncepcje te służą kontrolowaniu ludzi. Wraz z autorem powyższej wypowiedzi wierzę, że jest na odwrót – wypływające z duszy człowieka pojęcia Boga i transcendencji najpierw są czystym i naturalnym przejawem dążenia jednostki do poznania, do harmonii, do pełni. Dopiero z czasem idee te degenerują się pod wpływem zorganizowanej religii. I wtedy jako naturalna reakcja na dewiacje organizacji pojawia się negacja. Wraz z materialnym systemem ucisku odrzucamy rzeczy wartościowe, które niestety, przez wieki manipulacji uległy degeneracji. Duchowa, pełna miłości Istota, stojąca ponad tak przyziemnymi ideami jak despotyzm, okrucieństwo, czy ślepa sprawiedliwość, staje się Bogiem – sędzią, Bogiem – władcą, Bogiem – strażnikiem. Któż nie chciałbym pozbyć się takiego Boga? Na co komu potrzebny kolejny tyran?
Weźmy ideę świata transcendentalnego. Jak koncept wiecznego Domu, źródła miłości, przyjaźni, poświęcenia i wszystkiego, co dobre w człowieku, zdegenerował się do taniej obietnicy raju, gdzie ceną za jego osiągnięcie jest ślepe podporządkowanie? Dlaczego żądny przygód poszukiwacz, wędrowiec czujnie słuchający pragnienia serca, prowadzącego go do Źródła, zamienił się w wystraszonego niewolnika?
A dusza? Zrozumienie, że jesteśmy wieczną iskrą światła, świadomości, zawsze rozkwitającą, wolną jednostką – tym jest wiara w duszę. Duch nie jest sługą, który może skończyć w piekle, jeśli nie będzie ostrożnie podążał za wskazówkami wszelkiej maści Ojców Kościoła i jeśli nie będzie uważnie wypełniał litery suchych doktryn i praw.
Naturalna religia człowieka (jeśli słowo „religia” ma dla ciebie negatywny oddźwięk, użyj innego – duchowość, transcendencja, wrodzona tęsknota do czegoś wyższego) zgubiła się w początkowych okresach rozwoju zorganizowanych, zinstytucjonalizowanych religii. Odrzucenie duchowości jedynie z powodu wypaczenia jej esencji przez instytucje, jest pójściem na łatwiznę. Prawdziwy poszukiwacz prawdy i wolności będzie szukał głębiej.
Przebiwszy się przez kulturowe i historyczne uwarunkowania, pojawia się poważniejszy zarzut – racjonalizm. Poznawanie świata rozumem. To, czego nasz rozum nie może dotknąć, nie istnieje.
Zanim wdam się w teologiczne wywody chciałbym coś wyjaśnić – nie uważam, że Bóg, czy dusza są ideami, do których można kogoś przekonać za pomocą argumentów i logiki. Uważam, że wiara, czy jej brak jest głównie wynikiem decyzji, i dopiero do naszego mniej, czy bardziej świadomego wyboru dopasowujemy argumenty. Dlatego to co piszę nie jest próbą przekonania kogokolwiek do mojego światopoglądu, ale obroną mojej pozycji i pozycji każdego innego anarchisty - teisty (jakkolwiek znikoma byłaby nasza liczba).
W mojej opinii racjonalizm jest bardzo kalekim narzędziem do poznawania rzeczywistości. Rozum jest przyrządem materialnym i z tego powodu można go używać jedynie do badania rzeczywistości materialnej. Stosując go do studiowania rzeczywistości duchowej natrafiamy na spory problem – narzędzie okazuje się nieadekwatne do badanego obiektu. Mierząc czyjąś wagę termometrem, odkrywamy że ta osoba nie waży żadnej ilości stopni Celsjusza. Czyli ciężar nie istnieje! Może to nie najlepszy przykład, ale mój punkt jest taki – rozum nie może przekroczyć pewnej granicy. Dochodzi do punktu wrzenia i koniec. Czy to wystarczający powód, żeby przyjąć z całą pewnością, że Bóg nie istnieje? Że my sami jesteśmy tylko bryłką atomów, ponieważ są one wszystkim, co możemy dostrzec, używając wytworów naszego rozumu? Nie dla mnie. Czy w takim razie jestem dobrowolną ofiarą irracjonalizmu? Zdałem się na łaskę wizji, przywidzeń, omamów i iluzji? Nie sądzę. Jestem trans-racjonalistą. Uważam, że mój materialny rozum jest tylko odbiciem duchowej świadomości. Jeśli skoncentruję wszystkie wysiłki na przekroczeniu ograniczeń racjonalizmu, będę mógł użyć do poznania rzeczywistości, mojego „wyższego” rozumu – czyli świadomości ponad ograniczeniami materii i związanej z nią logiki i empiryzmu.
Powiedzmy, że przekroczyliśmy ograniczenia racjonalizmu; Bóg istnieje, a my jesteśmy wiecznymi duszami. I co z tego? Czy to oznacza, że teraz mamy się płaszczyć? Wiara oznacza dobrowolną akceptację tyranii, o tyle straszliwszej od ziemskiej, że nigdy nie mającej końca? Zgodziwszy się na istnienie Boga, teraz musimy przyjąć pozycję niewolnika? Porzucić dążenie do wolności, równości, sprawiedliwości? Mnie samego ciarki przechodzą na myśl o takiej sytuacji. Jaką jednak mamy alternatywę?
W moim odczuciu ta kwestia jest najbardziej złożona, ze wszystkich tu wspomnianych. Tak jak mówiłem poprzednio, nie staram się nikogo przekonywać, a jedynie wyjaśniam harmonię w moim życiu pomiędzy teizmem a dążeniem do wolności.
Po pierwsze – Bóg jako groźny, bezwzględny władca jest smutnym dziedzictwem religii judeochrześcijańskich, pochodzącym zarówno ze starotestamentowych źródeł, jak i późniejszej postawy Kościoła, który wyparł się ludzkiej, kochającej koncepcji Boga z nauk Jezusa na rzecz mrocznego króla i sędziego. Mieszkamy w części świata w większości zdominowanej przez różne odłamy Chrześcijaństwa i normalne jest, że nie możemy uniknąć postrzegania świata poprzez pryzmat naszych kulturowych uwarunkowań. Jak moglibyśmy zapomnieć o wizjach piekła roztaczanych przed nami przez katechetów, albo nadgorliwych, „wierzących” rodziców? Po latach, kiedy wreszcie uda nam się wyrwać spod kontroli rodziców, szkoły, Kościoła, ze wstrętem zrzucamy z siebie narzucone nam jarzmo i nie chcemy mieć nic do czynienia z religią. Tak stało się w mojej wczesnej młodości i do teraz została mi niepohamowana niechęć do zorganizowanych kościołów, bez względu na religię.
Na szczęście wszedłem w kontakt z ideami duchowymi spoza naszego kręgu kulturowego, gdzie poznałem inne wersje Boga i duchowości, które pozwoliły mi pozbyć się mojej niechęci. Nie mam tutaj na myśli żadnej organizacji – jak pisałem wcześniej, wstręt do zinstytucjonalizowanej formy religijności pozostała mi do dziś. Uwiodła mnie raczej idea Boga, nie jako władcy - groźnego i bezwzględnego, ale Boga – przyjaciela. Kogoś, dla którego nasz bunt, nasze dążenie do wolności za wszelką cenę jest w rzeczywistości oznaką dojrzewania zagubionej duszy. Bóg jest istotą nieograniczenie wolną. A my, zagubione w materii, iskry świadomości, szukamy tej wolności. Pozbywamy się kolejnych ograniczeń, granic, łańcuchów, wyrywamy się z uchwytu konformizmu, ślepego podporządkowania, lenistwa, krok po kroku zbliżając się do naszego naturalnego stanu – stanu czystej wolności. Nie prezentuję tutaj taniej wersji raju po śmierci. „Działaj teraz, a wolność osiągniesz na drugim świecie”. Nie to mam na myśli. Uważam, że nasze działanie teraz, w kierunku wolności jest najważniejszą rzeczą, jaką możemy zrobić i już teraz, w tym świecie możemy osiągnąć ją w pełni. Jestem jednak przekonany, że wolność nie może być kompletna bez zrozumienia naszej duchowej natury. To prawda - dążenie do wolności będzie miało zawsze obiektywną wartość. Jak jednak możemy być w pełni wolni, odrzucając nasz najważniejszy element – świadomość? Świadomość, która nie jest wynikiem wyjątkowo sprytnego zmieszania elementów materialnych, ale duchową, wiecznie ewoluującą iskrą, dla której swoboda jest integralną częścią nieprzemijającej natury.
Tym jest dla mnie duchowy anarchizm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz